Sieć reklamowa Google to przypuszczalnie najbardziej rozbudowana infrastruktura reklamowa na naszej planecie (i źródło około 98% zysków Google). Jedną z jej najważniejszych części jest ta, która pozwala reklamodawcom prowadzić kampanie rekmarketingowe – czyli tzw. „reklamy śledzące”. To dzięki nim widzimy reklamy niedawno oglądanych czy wyszukiwanych produktów, lub co gorsza tych, o których tylko wspomnieliśmy podczas rozmowy ze znajomymi (tak – telefony nas słuchają. To fakt, nie przypuszczenie.).
Gdy Google oficjalnie poinformował na swoim blogu, że kończy się przygoda z ciasteczkami, najpierw ucieszyłem się w głębi serca. Choć na codzień wykorzystujemy potencjał sieci reklamowej Google do tego by prowadzić dla naszych klientów m.in. kampania targetowane behawioralnie (w oparciu o ich zachowania w sieci), to od dawna miałem poczucie zbyt dużego wpływu technologii na nasze życie jako takie. Zatem moją naturalną i emocjonalną reakcją była radość z tego, że widać już zmierzch czasów nadmiernej inwigilacji. No bo przecież jak można akceptować to, że Google śledzi nas bez naszej zgody?
Czy aby napewno Google śledzi nas bez naszej zgody?
Czy wsiadając do samochodu złościmy się na fakt obowiązywania przepisów ruchu drogowego (niektórzy pewnie tak, zwłaszcza stojąc w korku do pracy)? Raczej nie, albo przynajmniej nie powinniśmy. Milcząco akceptujemy ich istnienie z chwilą, gdy zdajemy egzamin na prawo jazdy i wsiadamy „za kółko”. Podobnie jest z ciasteczkami – cicho je akceptujemy, w zamian korzystając z darmowego internetu, darmowej wyszukiwarki Google, darmowej poczty, Google Drive, etc. Zapomnijmy na chwilę o naszej wrodzonej (tak serio to nabytej, ale miło myśleć że jest ona wrodzona) roszczeniowości i popatrzmy na to obiektywnie. Czy to nie jest transakcja, w której wymieniamy jedno dobro (informacje o nas) na drugie dobro (narzędzia i możliwości) – w dodatku tak na prawdę świadomie?
Oczywiście, możesz powiedzieć, że życie bez tego byłoby trudne. To prawda – byłoby trudne, lub przynajmniej mniej wygodne. Podobnie jak bez samochodu. A jednak nie domagamy się od rządu zniesienia tych przepisów, które najmniej nam odpowiadają. I zaznaczam – nie staram się tu być adwokatem diabła. Jak wspomniałem na starcie, sam nie przepadam za śledzeniem, ale je akceptuję i staram się podchodzić do sprawy obiektywnie – nie okłamywać się tylko dlatego, że jest to wygodne. Staram się korzystać z tego świadomie 🙂
Co się stanie gdy Google uśmierci cookies’y na stronach zewnętrznych?
I tu się zaczynają schody, ponieważ nie do końca wiadomo – to precedens. Przez pewien czas Google pracował nad alternatywą, jednak w ostatniej publikacji jasno napisali że tej alternatywy nie będzie. Ponadto zauważmy, że Google likwiduje obsługę ciasteczek dla zewnętrznych witryn, ale w ramach swojego ekosystemu będą one (najprawdopodobniej) nadal funkcjonowały – czyli nie zrobimy remarketingu na Facebooku ale zrobimy go w ramach serwisu YouTube (np. na osoby, które obejrzały nasze poprzednie video) – tak przynajmniej ja to rozumiem.
Bardziej martwi mnie fakt, że gdy zniknie możliwość prowadzenia kampanii remarketingowych, ceny tych tradycyjnych polecą mocno w górę, ponieważ nagle wzrośnie konkurencja. A pamiętajmy, że tradycyjne Google Ads są rozliczane w modelu RTB (real-time-bidding), czyli stawki za kliknięcie są wyliczane z chwilą kliknięcia. Spodziewajmy się zatem wzrostu cen w sklepach online, bo firmy na kogoś będą musiały przenieść koszt maketingu i nie czarujmy się – przeniosą go na konsumentów. W konsekwencji, daleko idące skutki takich zmian mogą się nawet przełożyć na PKB – wiele branż bowiem czerpie duże zyski z remarketingu. Gdy je stracą (nawet częściowo), spadną także ich obroty i podatki wpłacane do budżetu państwa.
To jednak nie wszystko – najgorsze przed nami.
Obiektywnie, nie jest to może gorsze od spadku PKB, ale subiektywnie już tak, ponieważ każdy z nas odczuje te konsekwencje na własnej skórze. Otóż dzięki remarkteingowi reklamodawcy mają możliwość prezentowania nam ofert tych produktów, którymi najprawdopodobniej byliśmy zainteresowani lub przynajmniej robiliśmy „przedzakupowy research”. Dzięki temu reklamy są w pewnym stopniu dopasowane do naszych potrzeb (lub zachcianek) – czyli można uznać je za względnie „pomocne” – piszę to z dużym przymróżeniem oka, ale wierzę, że jest w tym odrobina prawdy.
Co się stanie gdy pożegnamy cookies’y i remarketing? Obawiam się ogromnego zalewu totalnie przypadkowych reklam, które zajmą miejsce tych z remarketingu i w żadnym stopniu nie będą korespondowały z moimi zainteresowaniami, potrzebami czy doświadczeniami zakupowymi. Straszne? Może nie, może do przeżycia. Ale pod pewnymi względami jestem „przeglądarkowym purystą” – nienawidzę wyskakujących okienek z żenującymi „pseudo-promocjami”, zgód na powiadomienia WEB-PUSH, pasków z reklamami, itp. Zawsze pocieszał mnie fakt, że przynajmniej remarketing (ten dobrze robiony) serwuje mi coś, co ma dla mnie jakiś sens. Teraz czas się pożegnać.
Pozostaje mieć nadzieję, że kwestie związane z ciasteczkami i prywatnością w Internecie zostaną w końcu raz a dobrze zaprojektowane i odbędzie się to w taki sposób, by każda strona świadomie godziła się na pewne ustępstwa, otrzymując coś w zamian. Dla mnie osobiście doskonałą opcją byłby miesięczny abonament za brak reklam z Google – tak, byłbym gotów za to płacić tak samo, jak płace za Netflixa, Google Drive. To byłby abonament za „święty spokój” i tego szczerze sobie życzę (i Wam również). Amen.